sobota, 26 września 2015

odrobiona lekcja z lektury "Mein Kampf"

Siedzę od 10 dni na obczyźnie. Miało być o czym innym, o ile w ogóle. Kotłuje się we mnie masa obserwacji, m.in. takich, że nie warto prowadzić bloga w tym kształcie. Nie należy być częścią żałosnej, narzekającej, wiecznie skrzywionej masy polskich durniów.

Zaczynam rozumieć Gombrowicza. Tak naprawdę i w pełni. Ale nawet i on nie oddaje w pełni moich odczuć wobec paru wielkich słów, w których wyrosłem.

Bezbłędnie rozpoznaję Polaków na ulicach "mojego" miasta. Te mordy - smutne, pełne złości, kompleksów,  żalu do całego świata i nienawiści do siebie. I to nieodłączne "KURWA…"

Oglądam zdjęcia z dzisiejszej manifestacji w Opolu. Brakuje tylko pochodni i logo NSDAP. "Opole się budzi" - rok 1933 jako żywo. I chcę tylko, jak zwykle od strony moralno-etyczno-religijnej zauważyć, że tutaj - w dawnych włościach arcybiskupich - w kościołach na pierwszym miejscu rzucają się w oczy ulotki i informatory w sprawie uchodźców - emigrantów - muzułmanów - obcych. Biedni są ci frankońscy księża i pastorzy. Dali się zmanipulować pani Merkel, przekupić srebrnikami. Nie kochają swojego kraju, tfu - Polski, Polaków, prawych i sprawiedliwych, europejczyków, przedmurze chrześcijaństwa mają za nic!

Patrzę na zapryszczone i nalane oblicze pyszałkowatego opolskiego posła, który śmie cytować słowa o Westerplatte wypowiedziane przez Jana Pawła… I pytam, do jasnej cholery, gdzie jesteś - mój były Kościele? Gdzie jesteś, księże biskupie Andrzeju? Gdzie wasza pobożność, Ewangelia, posłanie prawdy, moi wy arcykatoliccy księża z Polski?

Kto pierwszy z Was głośno i dobitnie powie, że nawoływanie do nienawiści i rozbudzanie lęków wobec obcych, budowanie na tym kapitału politycznego przez moralnych szczylów i karłów jest haniebne i wyklucza z Kościoła co najmniej tak samo jak wasze naczelne obsesyjki typu in vitro?

Czekam.


niedziela, 13 września 2015

Zygmunt Freud w katedrze

Dobrze jest czasem, testowo, zajrzeć do kleru diecezjalnego. Najlepiej do serca diecezji. Po nudnym kazaniu prawdziwym objawieniem symboliki, skojarzeń, omyłek Freudowskich okazała się modlitwa wiernych.

"Módlmy się w intencji następcy Piotra, papieża Franciszka. W intencji naszego ordynariusza, Andrzeja, jego biskupów pomocniczych (…)" Ziew.
"Módlmy się w intencji prezydenta naszego kraju, wszystkich urzędników, by…" - tu zacząłem czekać na wzmiankę o PAD, która jednak nie padła, miast tego pojawiła się fraza o "naszych sumieniach", czyli stały repertuar próśb przyznających między wierszami, że w tym kraju pogańskie sumienia katolików muszą być chronione ustawowo.
"Módlmy się w intencji katechetów, księży i zakonnic (…)" - ciśnienie mi skoczyło, bo wreszcie odkryłem powiązanie z czytaniem Ewangelii ("Za kogo mnie uważacie?" - Mk 8, 27-35) i beznadziejną homilią. Papież - biskup - prezydent - katecheta. Pysznie.
"Módlmy się w intencji uchodźców!" (O, tu podniosłem głowę, przestając się sardonicznie uśmiechać, z nadzieją że coś pierwotnie chrześcijańskiego usłyszę.) "Aby po tułaczce znaleźli swoje bezpieczne miejsce i nie napełniali nas lękiem, że żywią złe zamiary wobec chrystiani… chrześcijańskiej Europy".

Kurtyna.

Zygmuncie, spod obandażowanej rusztowaniami wieży, wciąż niczym obelisk dumnie sterczącej ku górze, kłaniam się Tobie.

środa, 9 września 2015

Tajny organ, sekretni członkowie (cz. I)

Jako lewacki neofita wciąż myślę o sprawach istotniejszych niż nasze własne, opolskie głupoty i durnoty. A jednak trzeba zabrać się również za nie, przede wszystkim dla złapania oddechu. Sprawa, która mnie męczy od pewnego czasu, to - jak zazwyczaj u człowieka zajmującego się nauką (choć humanistyczną, ale ponoć nauką) - pragnienie dotarcia do prawdy. Odkrycia tajemnicy skrzętnie pomijanej przez wszystkich.

Wyobraźmy sobie, że w celu światłym i wzniosłym zostaje w wojewódzkim mieście stworzone ciało kolegialne, do którego zostają zaproszeni ludzie bywali, znający się na rzeczy, oddziałujący, mający wpływ na wielu, doświadczeni w zbieraniu funduszy, pracy u podstaw, kreowaniu zachowań, autopromocji, ściemnianiu etc. Jakkolwiek by nie patrzeć na ich talenty (każdy ponoć ma swój talent), mają one być wykorzystane w dziele słusznym.

Lista członków liczy blisko setkę nazwisk. Spotykają się te osobistości, media relacjonują co nieco. Media wracają do sprawy, bo ich lokalni szefowie zostali w inicjatywę zaangażowani. Ludzie dowiadują się regularnie, jakie są plany, wymyślane są inicjatywy mające przynieść dochody.

W pewnym momencie zaczynamy jednak doświadczać klimatu fartuszków i puginałów przebijających odwróconą koronę. Lista członków ciała kolegialnego okazuje się bowiem tajna. Nie można jej znaleźć w internecie, nie ma o niej wzmianek w materiałach prasowych, migawki reporterskie ujawniają tylko kilkanaście nazwisk. Indagowane o nią, powiązane bezpośrednio z Ciałem podmioty odmawiają jej ujawnienia. Przynajmniej na razie.

Zagadka na dziś: o jakim ciele mowa? Kto je powołał i w jakim celu?

niedziela, 6 września 2015

Urosły wam zady, zarosły tłuszczem serca

Trzydzieści lat temu dwóch wczesno-nastoletnich chłopaków spod Dębicy wsiadło w schowek pod ciężarówką jadącą na północ Europy i po długiej drodze znalazło się w Skandynawii, uciekając od beznadziei i nędzy schyłkowego PRL-u, rzeczywistości post-wojennej, zamordyzmu i szarości świata w którym się urodzili.

Świata, w którym nikt się nie odchudzał, raczej kombinowano, jak się najeść. Świata, w którym na telefon o nazwie "Bratek" czekało się latami, kolekcjonowało puszki po piwie i pudełka kolorowych zachodnich papierosów. W szkole wymieniało się adresami zachodnich koncernów, do których wysyłało się kopertę z własnym adresem w nadziei że przyślą prospekty. Te samochodowe były bezcenne. Kontakt z językiem angielskim ograniczał się do darcia "Chałupy łelkam tu" na podwórku, alternatywą było "Komą sawa plaja". Posiadający rodzinę na Zachodzie byli bogami. 100 dolarów stanowiło majątek, umożliwiający np. zrobienie dachu nad domem.

W jakiejś mierze należałem do elity kontaktów ze światem - nasz adres dostała starsza pani z miasta Biella w Piemoncie. Co pół roku przychodziły od niej mniej lub bardziej splądrowane na poczcie paczki - z jedzeniem przekraczającym ówczesne wyobrażenia, środkami czystości, ubraniami, książkami. Dzięki tym ostatnim, w dużej mierze będącym albumami o sztuce, jestem dziś tym, kim jestem.

Dziś ruina mojego kraju zatrważa. Rozważa się poszerzenie standardowej szerokości fotela w autobusach, bo tłuste zady większości Polaków przestają się mieścić. Nie mieszczą się też samochody pod centrami handlowymi w weekendy. W tygodniu zresztą też. To naprawdę jest trudne i zniechęca do życia. Żyje się źle również dlatego, że zasięg telefonii komórkowej wciąż w wielu punktach nie przekracza trzech kropek, darmowe wi-fi w miastach to też jakaś kpina. Odkładanie na samochód nie trwa już dziesięciu lat (przy dobrych układach), ale jego posiadanie jest coraz trudniejsze, skoro litr benzyny kosztuje równowartość sześciu papierosów. Ludzie żyją w koszmarnych warunkach, czasem pokazują wnętrze mieszkania chronicznie bezrobotnych posiadaczy gromadki dzieci i serce się kraje, gdy na stole leżą paczki fajek tylko dwóch różnych marek.

Nie ma usprawiedliwienia dla fali zbydlęcenia, która przewala się przez internet. Nie chce mi się dyskutować z prymitywnymi "argumentami" przeciwko Syryjczykom szturmującym Europę. Żyjemy w raju, wszyscy czytający ten tekst należą do światowej elity, żyjącej bezpiecznie i dostatnio. Jesteście połową procenta wybrańców. Nie zauważyliście, ale już kilka lat temu skończyła się Europa jaką znaliśmy. Skończył się spokój i zamykanie oczu. Jeśli ma to być powtórka z II połowy V wieku, niech będzie. Nie zasługujemy na trwanie Imperium Romanum ani żadnego innego.

Zamykanie oczu i uszu jest podłością. Żądanie zamknięcia granic jest zezwierzęceniem. Gdy czytam, że premier UK łagodzi swą pierwotnie ksenofobiczną narrację pod wpływem opinii publicznej, serce mi się kraje ze wstydu że mieszkam tutaj. Bo premier Czech wydala z siebie tekst będący doskonale odrobioną lekcją z "Mein Kampf", a w Polsce tysiące młodych ludzi przerzuca się w pomysłach, jak najlepiej wykorzystać dawne obozy koncentracyjne. Bo wiedząc o tym, polscy politycy obłudnie milczą. Zwłaszcza ci, zawsze ochoczo podpierający się naukami Ewangelii.

O czym dziś mówiono w kazaniach? Czy dalej o naczelnych problemach polskiego Kościoła typu in vitro, czy może o chwalebnym wkraczaniu w drugi miesiąc nowej ery polskiej niepodległości czy też o chwale czorsztyńskiego pogrzebu purpurata skrzywdzonego przez niewdzięczne haitańskie dzieci?

Urosły wam zady, Polacy. Zarosły tłuszczem serca.

sobota, 5 września 2015

Wczesno-jesienny salonik

Tak, przyznaję, moje wczorajsze kiepskie samopoczucie było powodowane rzekomym "wydarzeniem sezonu" - czyli Salonem Jesiennym. Z racji swoich funkcji i zawodów wypada tam być, z drugiej strony wizja męczenia się z "dokonaniami" moich kolegów artystów przeraża i psuje humor.

Jak co roku - niczego specjalnie elektryzującego nie znalazłem. Ja naprawdę nie spodziewam się dokonań na miarę podręczników, ale chciałbym zobaczyć coś mądrego, nie wymuszonego, zrobionego rzetelnie i nie tchnącego podejrzeniem o działanie w celu zapchania dziury, tj. w celu niezbędnego pokazania się na Salonie Jesiennym.

Może i jest ciut lepiej, bo nie ma na tej ekspozycji oczywistych gniotów w rodzaju ubiegłorocznych pomarańczowych pejzaży z zachodzącym słońcem czy dziewczyn zaplątanych w krzewy. Knotów mniej oczywistych jest sporo, bo jakieś 30%. One przerażają, ale jest parę sytuacji napawających nadzieją.

Ze "starych" zaimponował mi Zbigniew Natkaniec - słabo wyeksponowany, ale broniący się w tym miejscu swoją mądrością. I żartem - z szycia, które tym razem nabrało innych niż dawniej znaczeń.
Z "młodych" zwracam uwagę na Michała Krawca - właśnie tego żartu, lekkości, dystansu do siebie brakuje mi w większości wielce natchnionych opolskich artystów. Chcą tak bardzo być prawidłowi, że stają się nudni. Wciąż te same grafiki, obrazy…

Główna nagroda dla Jolanty Goleni-Mikusz jest prawidłowa, ale po którejś ubiegłorocznej dla Beaty Wiewiórki wpisuje się w ciąg szukania "nowego" w abstrakcji wielkoformatowej, jakby z natury najbardziej odległej od małych form pełnych kolorów. Wielkie wyróżnienie dla Pauliny Ornatowskiej też jest obszarem do rozgryzienia - oby moja młoda uczennica nie zmarnowała tych dyplomów. Nagrody dla Marka Maciąga nie rozumiem kompletnie. Nagrodę dla Posackiego muszę jeszcze przemyśleć, bo też nie jestem jej pewny.

Należy jeszcze spojrzeć łaskawym okiem na dwoje innych młodych - Klaudię Eckert (niezasłużenie powieszoną w najgorszym z możliwych miejscu), bawiącą się kodami fluxusowymi i yoko-onowymi i perfekcyjnemu technicznie Markowi Szymczakowi. Obydwoje na parterze. Na piętrze warto zerknąć na ceramikę, znacznie lepszą od rzeźby w drewnie. Tak, ja wiem, że szkliwa są mało popularne wśród wszystkich intermedialistów, ale są prawdziwe i urocze. A gdzieś tutaj jest tajemnica sztuki, za którą odwiecznie tęsknimy.

Mniej więcej ta, którą pokazała w swojej indywidualnej wystawie, będącej nagrodą z ubiegłego Salonu, Paulina Ptaszyńska - jej "Widnokrąg" jest bez wątpienia obowiązkowym punktem aktualnych pokazów.

Cholernie brakowało, kolejny już raz, obecności - nie, nie na ścianach, ale wśród nas - Bolesława Polnara. Nie ma i długo jeszcze nie będzie tak ważnej postaci naszego opolskiego świata. Zabrakło też bezcennego geniuszu Karinie Krajczy - kuratorce tego pokazu - by opanować trudną przestrzeń GSW. Zabrakło polotu jej pracownikom, by w końcu otworzyć piętro galerii na światło dzienne! Miesiące duszenia się w zabudowanych ścianach sprawiają, że gorzej się myśli i odczuwa to, co ważne i najważniejsze. Duchota i ciemność zamykają wspaniałą choć skromną przestrzeń w rejonach prowincjonalnego muzeum bez wyobraźni. Wymuszone tym wszystkim otwarcie Salonu na zewnątrz, bez katalogów w dłoniach i wstępnego kontaktu z dziełami, było zupełnie chybione. Najzupełniej chybiony jest termin, kolejny raz (po 2013 roku) zdecydowanie zbyt wczesny.

Zatem, choć pewne nadzieje się pojawiają, sformułowanej w lutym na konferencji w Muzeum Śląska Opolskiego tezy o dogorywaniu obecnej formuły Salonu Jesiennego i słabości tego przeglądu nie odwołuję.