niedziela, 6 września 2015

Urosły wam zady, zarosły tłuszczem serca

Trzydzieści lat temu dwóch wczesno-nastoletnich chłopaków spod Dębicy wsiadło w schowek pod ciężarówką jadącą na północ Europy i po długiej drodze znalazło się w Skandynawii, uciekając od beznadziei i nędzy schyłkowego PRL-u, rzeczywistości post-wojennej, zamordyzmu i szarości świata w którym się urodzili.

Świata, w którym nikt się nie odchudzał, raczej kombinowano, jak się najeść. Świata, w którym na telefon o nazwie "Bratek" czekało się latami, kolekcjonowało puszki po piwie i pudełka kolorowych zachodnich papierosów. W szkole wymieniało się adresami zachodnich koncernów, do których wysyłało się kopertę z własnym adresem w nadziei że przyślą prospekty. Te samochodowe były bezcenne. Kontakt z językiem angielskim ograniczał się do darcia "Chałupy łelkam tu" na podwórku, alternatywą było "Komą sawa plaja". Posiadający rodzinę na Zachodzie byli bogami. 100 dolarów stanowiło majątek, umożliwiający np. zrobienie dachu nad domem.

W jakiejś mierze należałem do elity kontaktów ze światem - nasz adres dostała starsza pani z miasta Biella w Piemoncie. Co pół roku przychodziły od niej mniej lub bardziej splądrowane na poczcie paczki - z jedzeniem przekraczającym ówczesne wyobrażenia, środkami czystości, ubraniami, książkami. Dzięki tym ostatnim, w dużej mierze będącym albumami o sztuce, jestem dziś tym, kim jestem.

Dziś ruina mojego kraju zatrważa. Rozważa się poszerzenie standardowej szerokości fotela w autobusach, bo tłuste zady większości Polaków przestają się mieścić. Nie mieszczą się też samochody pod centrami handlowymi w weekendy. W tygodniu zresztą też. To naprawdę jest trudne i zniechęca do życia. Żyje się źle również dlatego, że zasięg telefonii komórkowej wciąż w wielu punktach nie przekracza trzech kropek, darmowe wi-fi w miastach to też jakaś kpina. Odkładanie na samochód nie trwa już dziesięciu lat (przy dobrych układach), ale jego posiadanie jest coraz trudniejsze, skoro litr benzyny kosztuje równowartość sześciu papierosów. Ludzie żyją w koszmarnych warunkach, czasem pokazują wnętrze mieszkania chronicznie bezrobotnych posiadaczy gromadki dzieci i serce się kraje, gdy na stole leżą paczki fajek tylko dwóch różnych marek.

Nie ma usprawiedliwienia dla fali zbydlęcenia, która przewala się przez internet. Nie chce mi się dyskutować z prymitywnymi "argumentami" przeciwko Syryjczykom szturmującym Europę. Żyjemy w raju, wszyscy czytający ten tekst należą do światowej elity, żyjącej bezpiecznie i dostatnio. Jesteście połową procenta wybrańców. Nie zauważyliście, ale już kilka lat temu skończyła się Europa jaką znaliśmy. Skończył się spokój i zamykanie oczu. Jeśli ma to być powtórka z II połowy V wieku, niech będzie. Nie zasługujemy na trwanie Imperium Romanum ani żadnego innego.

Zamykanie oczu i uszu jest podłością. Żądanie zamknięcia granic jest zezwierzęceniem. Gdy czytam, że premier UK łagodzi swą pierwotnie ksenofobiczną narrację pod wpływem opinii publicznej, serce mi się kraje ze wstydu że mieszkam tutaj. Bo premier Czech wydala z siebie tekst będący doskonale odrobioną lekcją z "Mein Kampf", a w Polsce tysiące młodych ludzi przerzuca się w pomysłach, jak najlepiej wykorzystać dawne obozy koncentracyjne. Bo wiedząc o tym, polscy politycy obłudnie milczą. Zwłaszcza ci, zawsze ochoczo podpierający się naukami Ewangelii.

O czym dziś mówiono w kazaniach? Czy dalej o naczelnych problemach polskiego Kościoła typu in vitro, czy może o chwalebnym wkraczaniu w drugi miesiąc nowej ery polskiej niepodległości czy też o chwale czorsztyńskiego pogrzebu purpurata skrzywdzonego przez niewdzięczne haitańskie dzieci?

Urosły wam zady, Polacy. Zarosły tłuszczem serca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz