sobota, 5 września 2015

Wczesno-jesienny salonik

Tak, przyznaję, moje wczorajsze kiepskie samopoczucie było powodowane rzekomym "wydarzeniem sezonu" - czyli Salonem Jesiennym. Z racji swoich funkcji i zawodów wypada tam być, z drugiej strony wizja męczenia się z "dokonaniami" moich kolegów artystów przeraża i psuje humor.

Jak co roku - niczego specjalnie elektryzującego nie znalazłem. Ja naprawdę nie spodziewam się dokonań na miarę podręczników, ale chciałbym zobaczyć coś mądrego, nie wymuszonego, zrobionego rzetelnie i nie tchnącego podejrzeniem o działanie w celu zapchania dziury, tj. w celu niezbędnego pokazania się na Salonie Jesiennym.

Może i jest ciut lepiej, bo nie ma na tej ekspozycji oczywistych gniotów w rodzaju ubiegłorocznych pomarańczowych pejzaży z zachodzącym słońcem czy dziewczyn zaplątanych w krzewy. Knotów mniej oczywistych jest sporo, bo jakieś 30%. One przerażają, ale jest parę sytuacji napawających nadzieją.

Ze "starych" zaimponował mi Zbigniew Natkaniec - słabo wyeksponowany, ale broniący się w tym miejscu swoją mądrością. I żartem - z szycia, które tym razem nabrało innych niż dawniej znaczeń.
Z "młodych" zwracam uwagę na Michała Krawca - właśnie tego żartu, lekkości, dystansu do siebie brakuje mi w większości wielce natchnionych opolskich artystów. Chcą tak bardzo być prawidłowi, że stają się nudni. Wciąż te same grafiki, obrazy…

Główna nagroda dla Jolanty Goleni-Mikusz jest prawidłowa, ale po którejś ubiegłorocznej dla Beaty Wiewiórki wpisuje się w ciąg szukania "nowego" w abstrakcji wielkoformatowej, jakby z natury najbardziej odległej od małych form pełnych kolorów. Wielkie wyróżnienie dla Pauliny Ornatowskiej też jest obszarem do rozgryzienia - oby moja młoda uczennica nie zmarnowała tych dyplomów. Nagrody dla Marka Maciąga nie rozumiem kompletnie. Nagrodę dla Posackiego muszę jeszcze przemyśleć, bo też nie jestem jej pewny.

Należy jeszcze spojrzeć łaskawym okiem na dwoje innych młodych - Klaudię Eckert (niezasłużenie powieszoną w najgorszym z możliwych miejscu), bawiącą się kodami fluxusowymi i yoko-onowymi i perfekcyjnemu technicznie Markowi Szymczakowi. Obydwoje na parterze. Na piętrze warto zerknąć na ceramikę, znacznie lepszą od rzeźby w drewnie. Tak, ja wiem, że szkliwa są mało popularne wśród wszystkich intermedialistów, ale są prawdziwe i urocze. A gdzieś tutaj jest tajemnica sztuki, za którą odwiecznie tęsknimy.

Mniej więcej ta, którą pokazała w swojej indywidualnej wystawie, będącej nagrodą z ubiegłego Salonu, Paulina Ptaszyńska - jej "Widnokrąg" jest bez wątpienia obowiązkowym punktem aktualnych pokazów.

Cholernie brakowało, kolejny już raz, obecności - nie, nie na ścianach, ale wśród nas - Bolesława Polnara. Nie ma i długo jeszcze nie będzie tak ważnej postaci naszego opolskiego świata. Zabrakło też bezcennego geniuszu Karinie Krajczy - kuratorce tego pokazu - by opanować trudną przestrzeń GSW. Zabrakło polotu jej pracownikom, by w końcu otworzyć piętro galerii na światło dzienne! Miesiące duszenia się w zabudowanych ścianach sprawiają, że gorzej się myśli i odczuwa to, co ważne i najważniejsze. Duchota i ciemność zamykają wspaniałą choć skromną przestrzeń w rejonach prowincjonalnego muzeum bez wyobraźni. Wymuszone tym wszystkim otwarcie Salonu na zewnątrz, bez katalogów w dłoniach i wstępnego kontaktu z dziełami, było zupełnie chybione. Najzupełniej chybiony jest termin, kolejny raz (po 2013 roku) zdecydowanie zbyt wczesny.

Zatem, choć pewne nadzieje się pojawiają, sformułowanej w lutym na konferencji w Muzeum Śląska Opolskiego tezy o dogorywaniu obecnej formuły Salonu Jesiennego i słabości tego przeglądu nie odwołuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz