piątek, 4 grudnia 2015

o zaskoczeniu

Dziś wprowadzenie do tematu zaskoczenia.

Pan Wiśniewski bryluje w mediach, podsumowuje rok swojej prezydentury, żąda merytorycznej dyskusji - ona wkrótce zmiecie jego pewność siebie. Już się cieszę na ten bezcenny moment. Dziś jednak tylko ciąg dalszy rozważań o przyzwoitości. Zrezygnowałem ze sceny III mojej krótkiej, metaforycznej etiudy dramatycznej, proszę mi wierzyć, dotarłaby do sedna tematu "zaskoczenie", ale wątek krępowania dłoni drutem byłby za bardzo na poziomie pewnych naszych polityków.

Dzisiejszy komentarz związany jest z potokiem słów wypowiedzianych przez prezydenta Opola, między innymi dotyczącymi planu "Wielkiego Opola".




Scena I, wnętrze, zielona lampka na biurku, tykający zegar.

REDAKTOR: Czy nie obawia się Pan opinii bezwzględnego i cynicznego gracza?

BIZNESMEN: Nie rozumiem kompletnie obaw części opinii publicznej. Rzeczywiście, kupiłem tę kamienicę i przez długi czas zapraszałem mieszkających w niej na wspólne herbatki, ciasteczka, pogaduchy. To starsi ludzie, żyją w świecie swoich przyzwyczajeń, spokojnie i powoli. Musimy jednak się zmieniać, integrować, by stawić czoło światu. Proszę zwrócić uwagę, że nie postąpiłem jak czyściciele kamienic (co za durnie!). Ja po prostu wyłączyłem gaz, prąd i wodę w części kamienicy. Niech lokatorzy przywykną do nowych realiów, przedyskutują sprawę, nabiorą wzajemnych podejrzeń – w końcu nie wiedzą, jakim kluczem kierowałem się wybierając mieszkania do wyziębienia i wyciemnienia. Pomyślą, zmiękną. Wtedy będą moi. Nie było sensu o tym wcześniej dyskutować, wprowadzać w temat. To było nieuniknione i należało działać z zaskoczenia, ale – proszę przyznać – skutecznie.


Scena II, plener, w tle jeńcy prowadzeni przez komandosów.

REDAKTOR: Panie Marszałku, dlaczego początek naszych działań wojennych był tak nagły?
MARSZAŁEK: Chodzi Pani zapewne o sytuację z naszym pancernikiem i pierwsze strzały w kierunku wrogiej, przybrzeżnej placówki? Proszę zrozumieć, postąpiliśmy zgodnie ze sztuką polityki – być może dość radykalnej – ale koniecznej. Wypowiadanie wojny, wcześniejsze noty, to wszystko jest po pierwsze nudne, po drugie wprowadza niepotrzebny element strachu, negocjacji, przedłużania tego, co i tak nieuniknione. Opinia publiczna naszego kontynentu musi zrozumieć, że rozpoczynając nasze – długo planowane i przemyślane – działania z zaskoczenia, błyskawicznie – tak naprawdę zrobiliśmy naszym sąsiadom przysługę. Mogą teraz spokojnie żyć i pracować dla chwały wspaniałego kraju.

czwartek, 26 listopada 2015

Włączmy do Opola resztę województwa!

Pan prezydent Wiśniewski zaszczyca moją skromną i niegodną osobę swoją uwagą, odpowiadając na jeden z licznych moich komentarzy istniejących w przestrzeni internetu. Lituje się nad moją opinią (nie czytaj: wrednością), a ja dopiero się rozkręcam w punktowaniu niedobrych poczynań włodarzy Opola.





Szanowny panie Arkadiuszu! Co sprawia, że jako mieszkaniec sołectwa tuż-pod-opolskiego staję okoniem "na dzień dobry"?

1) Przedłożenie pośpiechu ponad namysł (od ogłoszenia wszem i wobec pomysłu - niespodziewanie, skrywanego do końca przed członkami "Aglomeracji" - do głosowania mija tydzień). Pośpiech zbyt często cechuje działania niegodziwe. Warszawscy koledzy Pańskich kolegów pokazują nam to ostatnio wyraźnie.
2) Arogancja wypowiedzi Pańskich najbliższych współpracowników, akcentujących że zdanie ludzi nie ma znaczenia, nie jest wiążące, bo i tak Warszawa zdecyduje. To przerażający język ludzi myślących centralistycznie, język bardziej partyjnych "betonów", niż samorządowców.



3) Zaczynanie od trzęsienia ziemi, miast rozpisanie sobie długoterminowej strategii, następnie realizowanej. Zacząłbym od poszerzenia strefy miejskiej autobusów, konkretnych zachęt do deklarowania się przy I a nie przy II Urzędzie Skarbowym.
4) Strategia wprowadzania podziałów, niepewności i nieufności. To moment próby dla małych społeczności, które przez ćwierć wieku okrzepły i zaczęły budować swoje wspólne inicjatywy, przedsięwzięcia, tworzyć projekty w oparciu o małą, przejrzystą strukturę sołectwa czy gminy - a nie moloch miasta.
5) Kluczenie i ściemnianie - widoczne najbardziej w odsuwanych naprędce podejrzeniach o "skoku na kasę" - wmawianie ludziom, że bogate Opole chce "otoczyć swą opieką", również finansową, ubogie gminy, jest nieodległe propagandzie Radzieckiej Rosji, która zawsze na swoich czołgach przynosiła wolność.

Tyle na szybko.

Ukłony łączę. Ale coraz mniejsze.





poniedziałek, 23 listopada 2015

de impotentia (2)

Dziś, na rogu Wspólnej i Zbożowej o mało nie urwałem koła. Dziura przy skręcie na Chmielowice powstawała długo, ale aktualnie jej głębokość sięga już 30 cm, co przy średnicy ok. 60 cm daje niezłe zastosowania. Całe szczęście że jechałem w dzień, bo nocna wycieczka po miejskich ulicach (w kierunku Karolinki) to niezapomniane przeżycia z jazdy w mroku. 

I przypomniałem sobie zdjęcia sprzed kilku dni, wykonane przy mojej pracy, po deszczu siąpiącym przez część nocy. Oto chodnik przy przejściu dla pieszych przez ulicę Wrocławską. Przy dawnym kinie (Biedronce). Trakt jest wspaniałą zaporą dla pieszych, alternatywą jest chodzenie po ulicy, albo wokół sklepu, ewentualnie przejście przez ulicę. 

I uświadomiłem sobie, jak dobrze że cwani gracze z ratusza wymęczyli taki ambitny projekt jak rozszerzenie miasta na dwadzieścia okolicznych sołectw, przejęcie setek kilometrów nowych ulic i dróg! Jak wspaniale dotychczasowe osiągnięcia w administrowaniu infrastrukturą sprawdzą się w nowych warunkach! 



sobota, 21 listopada 2015

Wszystko nam wolno

Parlament nasz!
Rząd nasz! 
Prezydent nasz!
Krym nasz! 

Więc nam nie wolno? Czytajcie uważnie pana wiceprezydenta (doświadczony towarzysz: prawicowy neofita, obficie korzystający z doświadczeń zebranych pod sztandarem lewicy) i zacznijcie drżeć! Dopowiadam - to ciąg dalszy "dyskusji" o planie rozszerzenia granic Opola. Niektórzy twierdzą, że w gruncie rzeczy chodzi jedynie o Brzezie i kasę tam ukrytą. Naiwniacy. 

Takich ludzi wybraliście. Brawo. 


piątek, 20 listopada 2015

Big Apple Opole

Znów prezydent Wiśniewski błyszczy. Jak się ma kiepskich doradców, to się błyszczy. Inna sprawa - czym.

Otóż pan prezydent widzi rozwój miasta, w którym przyszło mu rządzić, poprzez radykalne powiększenie jego granic. Mapa, prezentowana w lokalnych mediach robi wrażenie. Centralny punkt miasta w wizji ten przesuwa się w okolice Dom-Expo przy Kępskiej. To naprawdę ambitny plan. Wyjęty z jakiegoś ciemnego miejsca, ale niech będzie.

Martwi jedynie erupcja bzdur, którymi raczy nas prezydent. Szczególnie fragment (cytuję za "NTO"):


Otóż, panie prezydencie, ma pan rację - nowi mieszkańcy okolicznych gmin traktują te miejsca jak sypialnie. Ma Pan rację, mówiąc o podtrzymywanych związkach z miastem (szkoła, basen, drogi), ale plecie Pan duby smalone, mówiąc o płaceniu podatków w II Urzędzie Skarbowym. 

Największym problemem dla gmin, do których przenoszą się zmęczeni życiem w mieście obywatele (poza tym, jak wiadomo dzięki Pańskiej opcji politycznej, miasta są w ruinie) jest właśnie uchylanie się od płacenia podatków, podtrzymywanie zameldowania w mieście (powszechne!) lud deklaracji podatkowej przy Opolu - tak, by właśnie móc korzystać z dobrodziejstw infrastruktury. Dla gmin zabójcze jest też posyłanie dzieci do szkół znajdujących się bliżej pracy rodzica (rodziców), a więc znów w Opolu. Gmina traci subwencję, szkoły nie przyrastają w siłę, nie rozwijają się. 

Masowe zamieszkiwanie opolan pod Opolem nie jest rzeczą tak prostą, jak Pan stara się wykreować. Nie ma na to rady w postaci przyłączenia tych terenów do miasta (to coś jak stłuczenie termometru przy chorobie). Proszę nas namawiać, gwarantuję że będzie trudno. Sam się o to postaram. 

Mieszkam w sołectwie wytypowanym w Pańskim "planie". Co niby miałbym zyskać na przejściu pod władzę Opola? Wyższe podatki gruntowe? Tak samo nędznie kursujące linie MZK (przecież nie opłaca się)? Władze samorządowe będące lepszym odzwierciedleniem polskiej anarchii politycznej? Dłuższą drogę urzędowego załatwiania czegokolwiek na poziomie gminy? Rezygnacją z niewielkiej społeczności, coraz lepiej się dogadującej, na rzecz molocha?

Obawiam się, że nie przejdzie Pan do historii Opola - mam wrażenie że czuje Pan słabość swojej prezydentury, uzależnienie od (niekoniecznie szarych) eminencji i politycznych wydmuszek. Dlatego chce Pan zmierzyć się z planem wielkim, ale dość nieskomplikowanym. Mam nieodparte wrażenie, że Opole skazane jest na takie miotanie się - świadomość bycia coraz większą prowincją (wbrew świetnemu potencjałowi geograficznemu i kapitałowi ludzkiemu), co jest efektem m.in. zastanej i skostniałej polityki samorządowej, personalnej, braku wizji na miasto. Konsekwencją jest sięganie po półśrodki (powiększmy miasto, będzie więcej kasy do rozdysponowania!), ale to na niewiele się przyda. 



wtorek, 17 listopada 2015

Koniec z miękkimi fajami!

Opolski radny raczył się ostatnio wypowiedzieć nie tylko o swoich fascynacjach i tęsknotach (patrz wywód Begniniego w "Nocy na Ziemi" Jarmuscha: dynia - owieczka - bratowa), raczył też zająć interesujące stanowisko w kwestii przewidywanego końca polityki jaką znamy - znów coś z zakresu swoich zainteresowań - wróżył koniec polityków "miękkiej fajki". 

Jestem zauroczony klasą porównań - rodem z pryszniców gimnastycznych. 

O ile wiadomość otrzymana dziś od prezydenta Wiśniewskiego sytuuje jego fajczaną postawę w grupie skazanej na niebyt i odejście, o tyle postawa mojego sąsiada, prorektora Malika, cieszy mnie bardzo. Właśnie tak wyobrażam sobie reakcję ludzi, na których obecnie spoczywa odpowiedzialność za nas wszystkich. Zdecydowana, szybka, bez chowania głowy w piasek. 



http://opole.wyborcza.pl/opole/1,35114,19198151,po-nienawistnym-wpisie-na-profilu-radny-wrobel-pod-lupa.html 

poniedziałek, 16 listopada 2015

O małym ptaszku

Na początek - przepraszam. Wróciłem z Frankonii z mocnym postanowieniem nie-hejtowania. Bycia lepszym, bez zadzierania nosa, bez patrzenia na świat z wyższością. Ale dziś mam pewność, że milczenie jest złem. 

Wracam więc, z tematem ogólnym, ale w wydaniu lokalnym. 

Są bowiem miasta i radni (pracownicy wyższej uczelni!), którzy nie boją się - z odwagą godną ich wyśnionych przodków (żołnierzy "wyklętych" co najmniej) - nazywać muzułmańskich uchodźców gwałcicielami kóz. Celem, rzecz jasna, podsumowania tragedii w Paryżu. 

Radni tacy są, co oczywiste, chrześcijanami. A chrześcijanie, jak wiadomo, od kóz wolą dynie. 





sobota, 26 września 2015

odrobiona lekcja z lektury "Mein Kampf"

Siedzę od 10 dni na obczyźnie. Miało być o czym innym, o ile w ogóle. Kotłuje się we mnie masa obserwacji, m.in. takich, że nie warto prowadzić bloga w tym kształcie. Nie należy być częścią żałosnej, narzekającej, wiecznie skrzywionej masy polskich durniów.

Zaczynam rozumieć Gombrowicza. Tak naprawdę i w pełni. Ale nawet i on nie oddaje w pełni moich odczuć wobec paru wielkich słów, w których wyrosłem.

Bezbłędnie rozpoznaję Polaków na ulicach "mojego" miasta. Te mordy - smutne, pełne złości, kompleksów,  żalu do całego świata i nienawiści do siebie. I to nieodłączne "KURWA…"

Oglądam zdjęcia z dzisiejszej manifestacji w Opolu. Brakuje tylko pochodni i logo NSDAP. "Opole się budzi" - rok 1933 jako żywo. I chcę tylko, jak zwykle od strony moralno-etyczno-religijnej zauważyć, że tutaj - w dawnych włościach arcybiskupich - w kościołach na pierwszym miejscu rzucają się w oczy ulotki i informatory w sprawie uchodźców - emigrantów - muzułmanów - obcych. Biedni są ci frankońscy księża i pastorzy. Dali się zmanipulować pani Merkel, przekupić srebrnikami. Nie kochają swojego kraju, tfu - Polski, Polaków, prawych i sprawiedliwych, europejczyków, przedmurze chrześcijaństwa mają za nic!

Patrzę na zapryszczone i nalane oblicze pyszałkowatego opolskiego posła, który śmie cytować słowa o Westerplatte wypowiedziane przez Jana Pawła… I pytam, do jasnej cholery, gdzie jesteś - mój były Kościele? Gdzie jesteś, księże biskupie Andrzeju? Gdzie wasza pobożność, Ewangelia, posłanie prawdy, moi wy arcykatoliccy księża z Polski?

Kto pierwszy z Was głośno i dobitnie powie, że nawoływanie do nienawiści i rozbudzanie lęków wobec obcych, budowanie na tym kapitału politycznego przez moralnych szczylów i karłów jest haniebne i wyklucza z Kościoła co najmniej tak samo jak wasze naczelne obsesyjki typu in vitro?

Czekam.


niedziela, 13 września 2015

Zygmunt Freud w katedrze

Dobrze jest czasem, testowo, zajrzeć do kleru diecezjalnego. Najlepiej do serca diecezji. Po nudnym kazaniu prawdziwym objawieniem symboliki, skojarzeń, omyłek Freudowskich okazała się modlitwa wiernych.

"Módlmy się w intencji następcy Piotra, papieża Franciszka. W intencji naszego ordynariusza, Andrzeja, jego biskupów pomocniczych (…)" Ziew.
"Módlmy się w intencji prezydenta naszego kraju, wszystkich urzędników, by…" - tu zacząłem czekać na wzmiankę o PAD, która jednak nie padła, miast tego pojawiła się fraza o "naszych sumieniach", czyli stały repertuar próśb przyznających między wierszami, że w tym kraju pogańskie sumienia katolików muszą być chronione ustawowo.
"Módlmy się w intencji katechetów, księży i zakonnic (…)" - ciśnienie mi skoczyło, bo wreszcie odkryłem powiązanie z czytaniem Ewangelii ("Za kogo mnie uważacie?" - Mk 8, 27-35) i beznadziejną homilią. Papież - biskup - prezydent - katecheta. Pysznie.
"Módlmy się w intencji uchodźców!" (O, tu podniosłem głowę, przestając się sardonicznie uśmiechać, z nadzieją że coś pierwotnie chrześcijańskiego usłyszę.) "Aby po tułaczce znaleźli swoje bezpieczne miejsce i nie napełniali nas lękiem, że żywią złe zamiary wobec chrystiani… chrześcijańskiej Europy".

Kurtyna.

Zygmuncie, spod obandażowanej rusztowaniami wieży, wciąż niczym obelisk dumnie sterczącej ku górze, kłaniam się Tobie.

środa, 9 września 2015

Tajny organ, sekretni członkowie (cz. I)

Jako lewacki neofita wciąż myślę o sprawach istotniejszych niż nasze własne, opolskie głupoty i durnoty. A jednak trzeba zabrać się również za nie, przede wszystkim dla złapania oddechu. Sprawa, która mnie męczy od pewnego czasu, to - jak zazwyczaj u człowieka zajmującego się nauką (choć humanistyczną, ale ponoć nauką) - pragnienie dotarcia do prawdy. Odkrycia tajemnicy skrzętnie pomijanej przez wszystkich.

Wyobraźmy sobie, że w celu światłym i wzniosłym zostaje w wojewódzkim mieście stworzone ciało kolegialne, do którego zostają zaproszeni ludzie bywali, znający się na rzeczy, oddziałujący, mający wpływ na wielu, doświadczeni w zbieraniu funduszy, pracy u podstaw, kreowaniu zachowań, autopromocji, ściemnianiu etc. Jakkolwiek by nie patrzeć na ich talenty (każdy ponoć ma swój talent), mają one być wykorzystane w dziele słusznym.

Lista członków liczy blisko setkę nazwisk. Spotykają się te osobistości, media relacjonują co nieco. Media wracają do sprawy, bo ich lokalni szefowie zostali w inicjatywę zaangażowani. Ludzie dowiadują się regularnie, jakie są plany, wymyślane są inicjatywy mające przynieść dochody.

W pewnym momencie zaczynamy jednak doświadczać klimatu fartuszków i puginałów przebijających odwróconą koronę. Lista członków ciała kolegialnego okazuje się bowiem tajna. Nie można jej znaleźć w internecie, nie ma o niej wzmianek w materiałach prasowych, migawki reporterskie ujawniają tylko kilkanaście nazwisk. Indagowane o nią, powiązane bezpośrednio z Ciałem podmioty odmawiają jej ujawnienia. Przynajmniej na razie.

Zagadka na dziś: o jakim ciele mowa? Kto je powołał i w jakim celu?

niedziela, 6 września 2015

Urosły wam zady, zarosły tłuszczem serca

Trzydzieści lat temu dwóch wczesno-nastoletnich chłopaków spod Dębicy wsiadło w schowek pod ciężarówką jadącą na północ Europy i po długiej drodze znalazło się w Skandynawii, uciekając od beznadziei i nędzy schyłkowego PRL-u, rzeczywistości post-wojennej, zamordyzmu i szarości świata w którym się urodzili.

Świata, w którym nikt się nie odchudzał, raczej kombinowano, jak się najeść. Świata, w którym na telefon o nazwie "Bratek" czekało się latami, kolekcjonowało puszki po piwie i pudełka kolorowych zachodnich papierosów. W szkole wymieniało się adresami zachodnich koncernów, do których wysyłało się kopertę z własnym adresem w nadziei że przyślą prospekty. Te samochodowe były bezcenne. Kontakt z językiem angielskim ograniczał się do darcia "Chałupy łelkam tu" na podwórku, alternatywą było "Komą sawa plaja". Posiadający rodzinę na Zachodzie byli bogami. 100 dolarów stanowiło majątek, umożliwiający np. zrobienie dachu nad domem.

W jakiejś mierze należałem do elity kontaktów ze światem - nasz adres dostała starsza pani z miasta Biella w Piemoncie. Co pół roku przychodziły od niej mniej lub bardziej splądrowane na poczcie paczki - z jedzeniem przekraczającym ówczesne wyobrażenia, środkami czystości, ubraniami, książkami. Dzięki tym ostatnim, w dużej mierze będącym albumami o sztuce, jestem dziś tym, kim jestem.

Dziś ruina mojego kraju zatrważa. Rozważa się poszerzenie standardowej szerokości fotela w autobusach, bo tłuste zady większości Polaków przestają się mieścić. Nie mieszczą się też samochody pod centrami handlowymi w weekendy. W tygodniu zresztą też. To naprawdę jest trudne i zniechęca do życia. Żyje się źle również dlatego, że zasięg telefonii komórkowej wciąż w wielu punktach nie przekracza trzech kropek, darmowe wi-fi w miastach to też jakaś kpina. Odkładanie na samochód nie trwa już dziesięciu lat (przy dobrych układach), ale jego posiadanie jest coraz trudniejsze, skoro litr benzyny kosztuje równowartość sześciu papierosów. Ludzie żyją w koszmarnych warunkach, czasem pokazują wnętrze mieszkania chronicznie bezrobotnych posiadaczy gromadki dzieci i serce się kraje, gdy na stole leżą paczki fajek tylko dwóch różnych marek.

Nie ma usprawiedliwienia dla fali zbydlęcenia, która przewala się przez internet. Nie chce mi się dyskutować z prymitywnymi "argumentami" przeciwko Syryjczykom szturmującym Europę. Żyjemy w raju, wszyscy czytający ten tekst należą do światowej elity, żyjącej bezpiecznie i dostatnio. Jesteście połową procenta wybrańców. Nie zauważyliście, ale już kilka lat temu skończyła się Europa jaką znaliśmy. Skończył się spokój i zamykanie oczu. Jeśli ma to być powtórka z II połowy V wieku, niech będzie. Nie zasługujemy na trwanie Imperium Romanum ani żadnego innego.

Zamykanie oczu i uszu jest podłością. Żądanie zamknięcia granic jest zezwierzęceniem. Gdy czytam, że premier UK łagodzi swą pierwotnie ksenofobiczną narrację pod wpływem opinii publicznej, serce mi się kraje ze wstydu że mieszkam tutaj. Bo premier Czech wydala z siebie tekst będący doskonale odrobioną lekcją z "Mein Kampf", a w Polsce tysiące młodych ludzi przerzuca się w pomysłach, jak najlepiej wykorzystać dawne obozy koncentracyjne. Bo wiedząc o tym, polscy politycy obłudnie milczą. Zwłaszcza ci, zawsze ochoczo podpierający się naukami Ewangelii.

O czym dziś mówiono w kazaniach? Czy dalej o naczelnych problemach polskiego Kościoła typu in vitro, czy może o chwalebnym wkraczaniu w drugi miesiąc nowej ery polskiej niepodległości czy też o chwale czorsztyńskiego pogrzebu purpurata skrzywdzonego przez niewdzięczne haitańskie dzieci?

Urosły wam zady, Polacy. Zarosły tłuszczem serca.

sobota, 5 września 2015

Wczesno-jesienny salonik

Tak, przyznaję, moje wczorajsze kiepskie samopoczucie było powodowane rzekomym "wydarzeniem sezonu" - czyli Salonem Jesiennym. Z racji swoich funkcji i zawodów wypada tam być, z drugiej strony wizja męczenia się z "dokonaniami" moich kolegów artystów przeraża i psuje humor.

Jak co roku - niczego specjalnie elektryzującego nie znalazłem. Ja naprawdę nie spodziewam się dokonań na miarę podręczników, ale chciałbym zobaczyć coś mądrego, nie wymuszonego, zrobionego rzetelnie i nie tchnącego podejrzeniem o działanie w celu zapchania dziury, tj. w celu niezbędnego pokazania się na Salonie Jesiennym.

Może i jest ciut lepiej, bo nie ma na tej ekspozycji oczywistych gniotów w rodzaju ubiegłorocznych pomarańczowych pejzaży z zachodzącym słońcem czy dziewczyn zaplątanych w krzewy. Knotów mniej oczywistych jest sporo, bo jakieś 30%. One przerażają, ale jest parę sytuacji napawających nadzieją.

Ze "starych" zaimponował mi Zbigniew Natkaniec - słabo wyeksponowany, ale broniący się w tym miejscu swoją mądrością. I żartem - z szycia, które tym razem nabrało innych niż dawniej znaczeń.
Z "młodych" zwracam uwagę na Michała Krawca - właśnie tego żartu, lekkości, dystansu do siebie brakuje mi w większości wielce natchnionych opolskich artystów. Chcą tak bardzo być prawidłowi, że stają się nudni. Wciąż te same grafiki, obrazy…

Główna nagroda dla Jolanty Goleni-Mikusz jest prawidłowa, ale po którejś ubiegłorocznej dla Beaty Wiewiórki wpisuje się w ciąg szukania "nowego" w abstrakcji wielkoformatowej, jakby z natury najbardziej odległej od małych form pełnych kolorów. Wielkie wyróżnienie dla Pauliny Ornatowskiej też jest obszarem do rozgryzienia - oby moja młoda uczennica nie zmarnowała tych dyplomów. Nagrody dla Marka Maciąga nie rozumiem kompletnie. Nagrodę dla Posackiego muszę jeszcze przemyśleć, bo też nie jestem jej pewny.

Należy jeszcze spojrzeć łaskawym okiem na dwoje innych młodych - Klaudię Eckert (niezasłużenie powieszoną w najgorszym z możliwych miejscu), bawiącą się kodami fluxusowymi i yoko-onowymi i perfekcyjnemu technicznie Markowi Szymczakowi. Obydwoje na parterze. Na piętrze warto zerknąć na ceramikę, znacznie lepszą od rzeźby w drewnie. Tak, ja wiem, że szkliwa są mało popularne wśród wszystkich intermedialistów, ale są prawdziwe i urocze. A gdzieś tutaj jest tajemnica sztuki, za którą odwiecznie tęsknimy.

Mniej więcej ta, którą pokazała w swojej indywidualnej wystawie, będącej nagrodą z ubiegłego Salonu, Paulina Ptaszyńska - jej "Widnokrąg" jest bez wątpienia obowiązkowym punktem aktualnych pokazów.

Cholernie brakowało, kolejny już raz, obecności - nie, nie na ścianach, ale wśród nas - Bolesława Polnara. Nie ma i długo jeszcze nie będzie tak ważnej postaci naszego opolskiego świata. Zabrakło też bezcennego geniuszu Karinie Krajczy - kuratorce tego pokazu - by opanować trudną przestrzeń GSW. Zabrakło polotu jej pracownikom, by w końcu otworzyć piętro galerii na światło dzienne! Miesiące duszenia się w zabudowanych ścianach sprawiają, że gorzej się myśli i odczuwa to, co ważne i najważniejsze. Duchota i ciemność zamykają wspaniałą choć skromną przestrzeń w rejonach prowincjonalnego muzeum bez wyobraźni. Wymuszone tym wszystkim otwarcie Salonu na zewnątrz, bez katalogów w dłoniach i wstępnego kontaktu z dziełami, było zupełnie chybione. Najzupełniej chybiony jest termin, kolejny raz (po 2013 roku) zdecydowanie zbyt wczesny.

Zatem, choć pewne nadzieje się pojawiają, sformułowanej w lutym na konferencji w Muzeum Śląska Opolskiego tezy o dogorywaniu obecnej formuły Salonu Jesiennego i słabości tego przeglądu nie odwołuję.

piątek, 21 sierpnia 2015

Tata, mama są durniami


(Źródło: http://opole.gazeta.pl/opole/1,35114,18601965,coraz-wiecej-rodzicow-chce-ochronic-szesciolatki-przed-szkola.html) 

Wstaję i od rana podnosi mi się ciśnienie. W temacie mam do powiedzenia tylko tyle, drodzy "bojący" się rodzice sześciolatków: 

jesteście w większości omamionymi durniami, 
nieodpowiedzialnymi i niedojrzałymi rozpłodowcami, 
którzy zorientowali się, że przez te lata zbyt mało czasu poświęcali własnym dzieciom! 
Przedłużcie im "szczęśliwe dzieciństwo" - najlepiej tak do 8 roku życia. 
Następnie, bądźcie konsekwentni - niańczcie swoje pociechy do 30. roku życia.

Zbyt wiele waszych rozmów słuchałem przed rokiem w grupie starszaków, żeby myśleć o was inaczej! 


wtorek, 18 sierpnia 2015

Kierowco, jedź jeszcze szybciej

Szukając esencji głupoty, warto mieć na uwadze opolski Miejski Zarząd Dróg. Jego - nie, nie pomysłowość, bo słowo to ewokuje posiadanie inicjatywy, wyobraźni, pomysłów - zatem: jego przypadkowość działań mogłoby być przedmiotem badań niejednego seminarium doktorskiego. Zarówno z dziedzin badających zarządzanie miastem i jego komunikacją, jak i studiów nad mechanizmami nie wykluczającymi ludzi niezbornych od stanowienia o życiu innych.

Oto, całkiem niedawno, zmieniono cykle świateł w ciągu ulic Niemodlińskiej, prowadzącej do centrum Opola od zachodu. Od tej pory będziecie Państwo stać pokornie na KAŻDYCH światłach. Nie ma możliwości przejechania płynnego - choć nie, jest - ale o tym za chwilę.

Miałem nadzieję, że - być może - jest to elementem strategii w której samochody wjeżdżające do miasta mają pod górkę, za to wyjeżdżające z niego mają "zieloną falę". Guzik!!! Jadąc z miasta stoi się na każdych światłach tak samo!

Zatem, kierowco - oto przed tobą nowa wizja Opola, ogłoszona parę dni temu tak dumnie przez prezydenta Wiśniewskiego! Opole ma być miastem bardziej przepustowym i przyjaznym komunikacji, m.in. przez wyrzucenie części ruchu samochodowego (generalnie bełkot i wykluczające się koncepcje pochodzące zapewne od mego ulubieńca, pana Pietruchy). Kierowca mający "pod górkę" generalnie nie zostawia samochodu na poboczu i nie kontynuuje przemieszczania się "na piechotę", ale robi to, co nakazuje logika życia w państwie anarchii i powszechnego burdelu: przyspiesza.

Kierowco, łap więc "zieloną falę" na Niemodlińskiej! Jedź 80 i koniecznie przejeżdżaj na "wczesnym czerwonym" - tylko wtedy masz szansę na płynną jazdę.

(LOL)

Aktualizacja 19 sierpnia 2015: Dzisiejsze obserwacje wskazują na inny sposób rozwiązania problemu: należy jechać z prędkością 15 km/h.  

czwartek, 13 sierpnia 2015

De impotentia


Zapamiętajcie na całe życie: walczy się pismami. 
Pisma są zabójcze. 
Mówił o tym np. Jurek Kiler, instruując "Młodych Wilków". 
Nagana na piśmie na ten przykład. 

Bang - bang! He shoot me down!… 

piątek, 7 sierpnia 2015

O fetyszu (a może tabu?) zieleni w mieście - po raz pierwszy

Przemierzając na rowerze podopolskie wioski trafiłem na Tajemniczy Ogród. Pośrodku działki kostka, typowa dla budownictwa epoki Gierka. Posesja zarośnięta czym tylko się da: jeżyny, winogrona, dorodne orzechy, wiśnie, czereśnie, jabłonie - bogactwo i dzicz. Przypadkiem wywiedziałem się historii, częstej w tym rejonie: właściciel wyjechał do Niemiec, sprzedać nie chce, trochę wariat, zarosło i wylęgło się zwierzyny co niemiara. Kuny, lisy, wszystko stworzenie Boże tam mieszka i sąsiadów niepokoi. Piękno i straszno. 

I przypomniała mi się nasza swojska, opolska dżungla podobnego rodzaju. Pośrodku przeuroczego Placu św. Sebastiana, opodal katedry rośnie sobie zespół zieleni, zwartej dość i całkowicie absurdalnej. 


Domu-kostki pośrodku nie ma, mógłby być po prostu plac. Ale jest zieleń. Zwierzyna jest: swojski gatunek homo sapiens sapiens upodobał sobie przestronne zakamarki i pomieszkuje. Nie mając domu i ceniąc sobie wolność, przystosował i to miejsce. Wariata niby nie ma, ale jak się mocniej zastanowić - to jest. Bo trzeba być wariatem, żeby do takiej sytuacji dopuścić. Niby plac jest, ale go nie ma.

Temat zieleni w mieście uwielbiam. Rozważania nad zwyrodnieniami mentalnymi fanatyków, którzy nie  dopuszczają  możliwości wycięcia, przycięcia, przesunięcia czegokolwiek zielonego… Nie sposób tego nie lubić.

Wolę Mały Rynek, z jego betonową płaszczyzną - tak pogardzaną, aniżeli dżunglę na Placu św. Sebastiana.  

czwartek, 6 sierpnia 2015

Krótka opowieść o prowincji


Oto, proszę Państwa, rynek w Głuchołazach. Wbrew pozorom i stereotypom, Głuchołazy to nie dziura na końcu świata, ale bardzo ładne miasteczko. Dzięki położeniu i paru inwestycjom ma szanse na ciekawą przyszłość. Taki rynek, na przykład, mógłby być wizytówką niejednego miasta.

Ale prowincja mentalna wychodzi w samym jego środku. Właśnie dokładnie w centrum tego placu, na przedłużeniu osi wychodzącej z prastarego, przepięknego kościoła parafialnego postawiono takie niezwykle ozdobne "gje". To nie byle jakie "gje" bo reklamuje jakąś prześmieszną firmę (wielki LOL po wpisaniu w pasek przeglądarki - odradzam). Krótka lektura googli (nazwisko w kontekście miejsca) pokazuje, że to lokalnie silne nazwisko. Niejednego trzyma pewnie w napięciu i lęku.

Oto patologia w wersji mikro.

I potem życie przepędza się w poczuciu konieczności przyzwolenia na wszelką niesprawiedliwość, prostactwo i bezczelność.

W kraju mym, patriotyzm poszukiwany jest co najwyżej we frazie "Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie". Tymczasem, patriotyzm mieszka w walce z "gje".

środa, 5 sierpnia 2015

Społeczne, ale tajne


Wydawało mi się, że "społeczny" oznacza nie tylko model działania związany z "ochotniczością" i funkcjonowaniem "pro bono" ale też pewną dostępność dla ludności, zainteresowanej pracą takiej osoby. Oto odpowiedź z WUOZ na moją prośbę o udostępnienie namiaru mejlowego na pana Mariusza:


 Barejo Stanisławie, 100 lat!

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

o chodnikach i szczelinach

Oczywiście, równe chodniki są potrzebne. Niekoniecznie kobietom, określającym sporą część nawierzchni współczesnych miast mianem "ortopedycznej", ale np. dzieciom czy osobom starszym. Przy czym od rantów kostek i szczelin między nimi prawdziwe niebezpieczeństwa czyhają choćby pod chyboczącymi się płytami chodnikowymi. Niskie krawężniki statystycznie mniej są potrzebne niepełnosprawnym czy rowerzystom, najczęściej wzdychają za nimi operatorzy wózków dziecięcych. 

Pan radny Ociepa raczył zająć się tematem ogórkowym, jednocześnie jakby zaniedbując temat zdewastowanego kilka dni temu cmentarza przy Wrocławskiej, na którym kilkanaście miesięcy temu ochoczo zbijał polityczno-samorządowy kapitalik skromnego zaufania społecznego. 

W Opolu łatwo plecie się bzdury. Bajdurzenie to nietrudna konstrukcja behawioralna ukrywająca niedostatek pomysłów i kompetencji.

O tym właśnie będzie kolejne wcielenie mojego bloga. O drobiazgach, które irytują, męczą, powodują że chce się wyjechać - w Bieszczady, w Góry Bystrzyckie, gdziekolwiek - byle dalej od głupoty i ograniczenia.

1…2…3...

Próba mikrofonu.